Goldberg vs Drew McIntyre
Klasyka. Pokaz finisherów. W zasadzie na tym mógłbym zakończyć i chyba tak zrobię. Szkot obronił tytuł, choć przy tym Jackhammerze się trochę zesrałem, bo dobrze pamiętam, że taki The Fiend padł po Suplexie to co dopiero kurwa pełny Jackhammer? Nawet nie wiem, czy warto to oceniać, ale teraz przyszły zwycięzca Royal Rumble ma twardy orzech do zgryzienia.
Carmella vs Sasha Banks
Nie wiem co Banks z twarzą odjebała. Walka na plus, bo spodziewałem się nudy, a ta Carmella mnie bardzo pozytywnie zaskakuje i potrafi coraz więcej. Prawie się zabiła przy Suicide Dive, ale to już szczegół. Szkoda tylko, że to byłoby na tyle jeśli chodzi o jej push

***
Kobiecy Royal Rumble
Nie wiem, trochę się nudziłem. Prawie przez połowę walki nie działo się dosłownie nic, eliminacje dość chaotyczne, kiedy Storm wyleciała to nie wiem, nie mam pojęcia co się z nią stało. Spot Bayley z Powerbombem cacy, podobało mi się to, ale sam występ zawodniczki po prostu ok. Niespodzianek raczej nie było, Dakota Kai była co najwyżej tłem dla innych, Santana na NXT nie występuje, ale w RR już chyba drugi raz

Ember Moon kiedyś chyba była dobra w ringu? Była, bo po tym występie chyba już nie jest, te wariacje Codebreakerów wyglądają cienko u niej. Billie Kay fajny występ, bardziej pod komedię, ale lubię jej postać, czasem mnie bawi. Powrót Lany nie wzbudził we mnie zainteresowania, ale wiecie, ofiara załatwiła oprawcę, dobro pokonało zło. Ripley MVP walki, wspaniała jest to zawodniczka, a to co zrobiła z Alexą zasługuje na medal, jebać takie gówno i tępić, na miejscu Ripley czułbym się ośmieszony i pewnie Rhea czuła zażenowanie podczas eliminowania Bliss. Już wolałbym walkę milion Charlotte vs Asuka na WrestleManii niż kurwa Bliss vs Asuka

Kilka występów kompletnie bladych, jak już mówiłem - Storm niby wystąpiła, ale nic nie zapamiętałem z jej działań. Tę szopkę z 24/7 mogli sobie darować. Cieszy wygrana Belair, bo to świetna zawodniczka, a taki win w RR jest zwieńczeniem jej drogi do sukcesu. Z Banks stoczy świetne starcie, na które niecierpliwie czekam. ***
Last Man Standing
W sumie dobra walka, a przez większość czasu bili się poza ringiem także props. Spot z rzutem na stoły z wysoka zazwyczaj kończył walkę, a tu KO sobie wstaje. Motyw z wózkiem zajebisty, to naprawdę mogło wyglądać na próbę morderstwa. Tak samo fajne zachowanie Owensa, który przyjmuje Spear na LEDy i przy dziewiątce udaje mu się wyturlać na dół przez co stanął na nogach. Mała rzecz, a cieszy, bo pokazuje, że wrestler też potrafi myśleć. Tylko szkoda tego zakończenia - sędzia jakiś debil chyba to Roman robił co mógł, żeby pokazać, że stoi na nogach, a i tak przez dobre kilka sekund siedział na dupie i sędzia stał jak tuman zamiast odliczać, co zresztą robił poprzedni arbiter gdy Reigns siedział. No słabo. No i niby to duszenie mogło się nie spodobać, ale chuj, taki submission to on już ma i nic tego nie zmieni. ****1/4
Męski Royal Rumble
Jako, że znaliśmy dwóch pierwszych zawodników to przejdźmy dalej. Brawl między nimi był ok, na pewno to coś nowego albo dawno niewidzianego. Hardy kiedyś dostałby pop życia, a teraz jakoś zgasł i eliminacja Jeffa wypadła blado. Gdy Orton odszedł na zaplecze to już każdy wiedział jaki będzie koniec. Fajnie wypromowali mistrzów midcardowych, którzy nie byli mięsem armatnim, a potężnymi skurwolami, z którymi nie chcesz zadzierać. AJ Styles zaliczył najbardziej niewidoczny występ na RR, to ten jebany Omos więcej zrobił niż AJ. Carlito na plus, fajnie go zobaczyć, tak samo Christian. Kane też ok, bo sobie rekordy podbił. Priest fajnie zbudowany, jak gość wbije do rosteru to od razu będzie mocnym grajkiem. Corbin niczym Kane żegna się z RR po Hurricanranie tak jak Rey to robił z Big Red Monsterem. Tym razem oprawcą był młody Domino. Bad Bunny ledwo co skoczył, ale trafił i jakoś to wyglądało, nie narzekam. Co tam jeszcze ciekawego.. Riddle w końcu powalczył dłużej w RR, a ta chwila walki z DB dała mi wiele marzeń o ich przyszłym pojedynku. Strowman niby coś tam eliminował, ale ostatecznie wyleciał jak pierdolony frajer, no trudno. Rollins niby spoko powrót, choć nie wiem, mieszane uczucia. Nie zapamiętam tej walki na długo, ale spełniła swoje zadanie i to najważniejsze. Wygrywa Edge co kiedyś byłoby dla mnie manną z nieba. Teraz to i tak mam wyjebane, w sumie feud z takim Romanem byłby spoko, gorzej jak emeryt rozjebałby potężnego Romana albo pięknego Szkota. No nie klei się to. A jak Orton pas odzyska przed WM to pierdolę

Już kiedyś pisałem, że Edge nie wraca chyba tak od czapy, a skoro Keith Lee nie wystąpił (kontuzja czy jednak ryzyko, że go Mia Yim zaraziła?) to w sumie może być, na pewno jest to jakiś moment. ***3/4