Papa Roach, Poznań, 7.03Wieczór rozpoczął koncert grupy Ice Nine Kills. Ciekawe doświadczenie, wyobraźcie sobie że oglądacie horror, ale nie na ekranie, lecz na scenie. Wszyscy członkowie zespołu byli poprzebierani, mieli różne maski, a wokalista co piosenkę zmieniał image + towarzyszyła im jakaś aktorka, którą kilka razy w różny sposób zabijali

Trochę kiczowate, ale nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego, dlatego cieszę się że miałem okazję ich zobaczyć. Poza tym udało im się kupić publiczność, od pierwszego numeru był niezły młyn.
Potem przyszedł czas na Hollywood Undead. Nie miałem żadnych oczekiwań, nawet powiedziałem wcześniej Siwemu że się na nic nie nastawiam bo nie jestem fanem HU i setlista wyglądała tak sobie, tymczasem panowie mega mnie zaskoczyli. Od początku potężny ogień, naczytałem się różnych opinii na ich temat, a oni pokazali power, jakiego mogłoby im pozazdrościć wielu artystów. No i znakomity kontakt z widownią, która jadła im z ręki i doskonale się bawiła oraz fajna sprawa z zaproszeniem jednego z fanów na scenę. Fantastyczny koncert, co prawda pewnie drugi raz się na nich nie wybiorę, ponieważ to jednak nie do końca moje klimaty, ale trzeba oddać, że zrobili genialną robotę.
Gwiazda wieczoru czyli chłopaki z Papa Roach zrobili to, co do nich należało - pozamiatali. Sporo utworów z ich debiutanckiego krążka, nowe kawałki też super wypadają na żywo, dodajmy jeszcze cover Firestarter w hołdzie Keithowi Flintowi oraz solidne pogo i otrzymujemy fenomenalny koncert. Co tu dużo pisać, Papa Roach to najlepszy "zespół koncertowy" jaki widziałem, możliwe że generalnie obecnie niewiele bandów na świecie jest im w stanie dorównać jeśli chodzi o energię i profesjonalizm.
Nie wiem czy koncert Papa Roach był najlepszym na jakim do tej pory byłem, zawsze towarzyszą mi inne emocje i trudno je porównywać, ale zdecydowanie był to najlepszy muzyczny wieczór w moim życiu. Trzy różne zespoły, każdy dał rewelacyjne show, jedynym minusem nagłośnienie na Ice Nine Kills i Hollywood Undead, hala nr 3A na Międzynarodowych Targach Poznańskich jest duża i podobno nie tylko tym razem było średnio z akustyką. Niech najlepszą recenzją będzie to, że jeszcze nigdy nie byłem tak wyczerpany po żadnym koncercie, a co ciekawe INK grali pół godziny, HU niecałą godzinę, a PR 1h 20min - czas na papierze nie robi wrażenia, ale to było tak mocarne combo, ze mnie w 100% wystarczyło.
Teraz mam już wejściówki na Billy Talent w Krakowie 8 czerwca i P.O.D. w Warszawie 21 czerwca, wierzę, że uda mi się również pojechać na Sum 41 do Krakowa 23 czerwca. Gdzieś z tyłu głowy siedzi Slipknot w sierpniu w Gdańsku, ale logistycznie wygląda to dla mnie tak sobie, więc możliwe że znowu sobie odpuszczę. W każdym razie kolejne show za trzy miesiące, do tego czasu muszę pozbierać szczękę z podłogi po wczoraj
